piątek, 28 grudnia 2012

Marsjańska masakra

„Marsjanie atakują”



Gatunek: Sci-Fi, Czarna komedia
Reżyser - Tim Burton
Scenariusz - Jonathan Gems

W rolach głównych:
Prezydent - Jack Nicholson
Pierwsza Dama - Glenn Close
Barbara Land - Annette Bening
Profesor Donald Kessler - Pierce Brosnan
Rude Gambler - Danny DeVito
Jerry Ross - Martin Short
Nathalie Lake - Sarah Jessica Parker
Jason Stone - Michael J. Fox 
 

OPIS

Po odkryciu obecności Marsjan w przestrzeni okołoziemskiej Standy Zjednoczone próbują nawiązać kontakt z obcymi oraz doprowadzić do spotkania się przedstawicieli dwóch planet. Informacja o pojawieniu się przybyszów z kosmosu wywołuje wszechobecny entuzjazm oraz napięcie wśród całego społeczeństwa, w tym nowe okoliczności zdają się być dla niektórych okazją do rozkręcenia swojego biznesu. Na spotkanie Marsjan prócz wojska i mediów przybywa spora grupa osób zafascynowanych przybyciem obcych. Gdy zamiary pokojowe kosmitów zdają się być jednoznaczne, po uroczystym przywitaniu się przedstawicieli dwóch planet dochodzi do istnej masakry militarnej. Przyczyną rzeźni wydaję się być błędnie zinterpretowany gołąb wypuszczony w powietrze przez jednego z obecnych pacyfistów. Po całym zajściu sytuacja jest analizowana przez najwybitniejszych specjalistów, gdy ostatecznie rząd Stanów Zjednoczonych postanawia dać drugą szansę na nawiązanie pozytywnych relacji, Marsjanie atakują Ziemię.


RECENZJA

Fabuła prosta i mało oryginalna jednak przedstawiona w niekonwencjonalny sposób. Jak pozostała twórczość Tima Burtona komedia jest pełna ironii. Zwraca uwagę na uległość rządu amerykańskiego w relacjach z kosmitami pomimo istniejącego zagrożenia. Ukazuje pewną naiwność tego narodu. Przedstawia młodego żołnierza z jednej strony odważnego a z drugiej przesadnie zapatrzonego w swój kraj i pozbawionego rozsądku, przez co bardzo szybko ginie. Znajdzie się tam jeszcze kilka innych wątków mówiących prawdę o pięknym śnie amerykańskim.
Przechodząc do pozostałych kwestii, dużo kiczu i tandety. Kreacja ta została dokładnie przemyślana przez reżysera oraz według mnie idealnie wpisuje się w charakter tego kraju.
Dzieło jest pewną parodią filmów Si-Fi i choć jego zadaniem nie było powalenie widza efektami specjalnymi to mam wrażenie, że pomimo tego dziś bardzo one kontrastują i sprawiają wrażenie nieaktualnych. Nie przemawiają do mnie osobiście.
Film został obsadzony wieloma gwiazdorami, żadna z postaci tego filmu nie została na tyle wyeksponowana, żeby mogła w jakikolwiek sposób przykuć szczególną uwagę widza. Z tego względu pomimo możliwości oraz umiejętności tych artystów gra aktorska nie robi specjalnego wrażenia.
Jeśli miałabym polecić ten film to zdecydowanie w formie pewnej ciekawostki jeśli ktoś posiada dużo wolnego czasu.

OCENA KOŃCOWA:

Wady:
  • nieaktualne efekty specjalne
  • mało finezyjny humor
  • przesyt gwiazdorstwa

Zalety:
  • ciekawa koncepcja

Ocena:
4/10

środa, 26 grudnia 2012

Naprawdę Duża Ryba!











Gatunek: dramat/fantasy/komedia
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: John August
Na podstawie powieści Daniela Wallace'a
Rok produkcji: 2003

Obsada:
Ewan McGregor - młody Edward Bloom
Albert Finney - stary Edward Bloom
Billy Crudup - William Bloom
Marion Cotillard - Josephine Bloom
Danny DeVito - Amos Calloway

Kolejny film Tima Burtona, który pragnę przybliżyć nosi wdzięczny tytuł Duża ryba, co początkowo kojarzyło mi się z kinem gangsterskim i mafijnymi porachunkami... Niby "duży" to nie to samo co "gruby", jednak skojarzenie jakoś dziwnie tłukło mi się po głowie. Jak się szybko okazało, było całkowicie błędne, a film okazał się typową dla Burtona mieszanką kina fantastycznego, dramatu i komedii.

BYŁA SOBIE (O)POWIEŚĆ

Któż z nas nie lubi marzyć? Nie tworzy wspaniałych, fantastycznych historii, nie daje się ponieść wyobraźni? Albo kto nie ubarwia swoich rzeczywistych wyczynów? Najkrócej rzecz ujmując właśnie o tym jest film Duża ryba. Trudno jedna ująć w jednym zdaniu esencję i głębię jednego z najlepszych filmów Tima Burtona jaki dane mi było obejrzeć! Tak naprawdę jest to wspaniała, wielowarstwowa opowieść o niezwykłej wyobraźni, rodzinie, konflikcie pokoleń i trudnych relacjach między poukładanym synem, a jego ojcem-marzycielem. Opowieść, której elementy, rozsypane niczym puzzle, układają się z czasem w niezwykły, ujmujący i zadziwiająco spójny obraz.
Główny bohater, Edward Bloom, jest duszą towarzystwa, człowiekiem otwartym i dobrym, który uwielbia opowiadać wszystkim o swojej młodości. Każda z jego opowieści jest niezwykłą podróżą w inne miejsce, zawsze jednak pełno w niej fantastycznych elementów, a także ukrytych przekazów. Mimo iż wszystkie sprowadzają się w zasadzie do prostego przesłania, iż warto być dobrym, to jednak nadaje to filmowi ujmującego uroku.
Jednak prawdziwą osią fabularną są relacje łączące Edwarda z jego synem, Willimem, który ma do ojca żal za to, że nigdy nie opowiedział mu prawdy o swoim życiu. William czuje się okłamywany, brak mu prawdziwej bliskości z ojcem. Próbuje więc na własną rękę poznać prawdę, która jednak zdaje się rozmywać w morzu opowieści snutych przez Edwarda i tych, którzy go znają.
Co sprawia, że ten film wzbudza naprawdę silne, pozytywne emocje? Trudno powiedzieć. Z jednej strony są to niewątpliwie historie Edwarda, z drugiej pewnie fakt, że tak naprawdę nie mamy tu klasycznego podziału na dobrych i złych. Niemal wszyscy bohaterowie postrzegani mogą być pozytywnie, a dramatyzm napędza relacja między ojcem i synem, a nie walka dobra i zła.
Konstrukcja filmu nasuwa skojarzenia z opowieściami snutymi przez Szeherezadę w Baśniach z 1001 nocy, co dodatkowo nadaje filmowi Tima Burtona jeszcze większej głębi i pozwala poznać bohaterów w różnych sytuacjach i etapach ich życia. Pokazuje ścieżki i wybory które ich kształtowały, oraz buduje spójny obraz głównego bohatera.

EDWARD, WILLIAM, SANDRA I INNI

Także pod względem aktorskim film trzyma się mocno. Aktorzy wcielający się w bohaterów w różnym wieku bardzo dobrze oddali główne cechy i motywacje swoich postaci - widz nie ma problemu z poznaniem młodszych i starszych wcieleń tych samych bohaterów (i nie mam tu na myśli podobieństwa fizycznego) - Edwarda czy Sandry.
Wielkim plusem jest fakt, że każdy aktor, nawet jeśli grał naprawdę epizodyczną rolę, wypadł bardzo wiarygodnie. Ludzie tańczący na zabawie, pani z banku czy lekarz to postacie, które pojawiają się zaledwie na moment, jednak nawet oni zapadają w pamięć i mają w sobie coś charakterystycznego.
Nie sposób przyczepić się także do tych najbardziej znanych - Ewana McGregora (młody Edward), Dannego DeVito (Amos Calloway) czy Marion Cotilliard (Josephine Bloom), którzy nadali swoim bohaterom wyrazistości i zdecydowanego charakteru.

A W RZECE PŁYWA DUŻA RYBA

Scenografia, efekty specjalne i muzyka są zdecydowanie bohaterami drugiego planu. Nie twierdzę, że są złe (bo takie nie są!), ale wyraźnie służą fabule i pomagają stworzyć niesamowitą atmosferę tego filmu, co jest niezaprzeczalną zaletą. Każdy element scenografii jest dopracowany, widz czuje niezwykły klimat każdego miejsca i każdej opowieści snutej przez Edwarda Bloom'a.
Także charakterystyka i kostiumy pasują do każdej epoki i miejsca, które odwiedzamy wraz z głównym bohaterem.

PODSUMOWANIE

Na wstępie wspomniałem, że Duża ryba to jeden z najlepszych, a być może najlepszy, film Tima Burtona jaki oglądałem. Trudno mi znaleźć w nim słabe strony - jest świetnie przedstawiony i zagrany. To głęboka, metaforyczna opowieść o ludzkim życiu, która bawi i wzrusza, wskazuje i poucza. To opowieść o marzeniach, miłości i zaufaniu pokazana w taki sposób, że nie da się przejść obok niej obojętnie. Prawdziwa perełka i pewnie najbardziej dojrzałe dzieło Burtona, które powinien obejrzeć każdy miłośnik dobrego kina. Zdecydowanie polecam.

PLUSY:
+ wspaniała opowieść
+ doskonałą gra aktorska
+ klimat

MINUSY:
- w zasadzie trudno się do czegoś przyczepić...

OCENA: 9/10

sobota, 15 grudnia 2012

Stalk of the Celery Monster









Gatunek: trudno powiedzieć, mix komedii, horroru, fantasy podlany groteskowy sosem i podany jako danie krótkometrażowe
Reżyser: Tim Burton
Scenariusz: Tim Burton
Rok produkcji: 1979
Animacja na YouTube: http://www.youtube.com/watch?v=WNiY8VQxH5I

SELER I JEGO ŁODYGA

Pisanie recenzji nie jest łatwym zadaniem. Nie wystarczy bowiem napisać, czy film się podobał, czy nie, ale także spróbować to uargumentować i choćby przybliżyć czytelnikom klimat i specyfikę omawianego dzieła. W przypadku "Stalk of the Celery Monster" - filmu będącego typowym przykładem specyficznej twórczości Tima Burtona - problemem jest fakt, że opisać trzeba film, trwający raptem 1,5 min, zatem przeczytanie jego recenzji zajmie prawdopodobnie więcej czasu niż jego obejrzenie. Tym niemniej zapraszam do lektury.

W LABORATORIUM SZALONEGO NAUKOWCA

Film wprowadza widza do straszliwego, skąpanego w mroku i oświetlonego jedynie pojedynczą jarzeniówką laboratorium, którego głównymi ozdobami są budzące grozę narzędzia i dziwne stwory. W tym ponurym pomieszczeniu szalony naukowiec (wygląda wręcz kanonicznie - łysy, ozdobiony grubymi okularami i uśmiechający się krzywymi zębami doktorek) wraz ze swoim potwornym asystentem dokonuje operacji na przywiązanej do stołu operacyjnego pacjentce. Na jej nieszczęście zabieg przebiegł po myśli naukowca, który szykuje się do pracy z kolejną pacjentką (w sensie dosłownym - nasz złowrogi bohater okazuje się być dentystą, który pod płaszczykiem zabiegów realizuje swoje plany).

KWESTIE TECHNICZNE

Tym, co jako pierwsze zwróciło moją uwagę, był problem z dźwiękiem. Być może nie szukałem dość głęboko, ale obejrzane przeze mnie sześć wersji filmu było tylko częściowo udźwiękowionych. Trudno zatem ocenić co mówił dr Maxwell Payne do swojej pacjentki, traci się też część klimatu jego gabinetu. Trudno jednak uznać to za wadę filmu, a jedynie za problem z przejrzanymi kopiami.
Wszystkie filmy Tima Burtona są, w kwestiach technicznych, absolutnie wyjątkowe. Na uwagę zasługują animacje, które są proste, a zarazem niosą w sobie ogromny ładunek emocji. Wygląd dr Payne'a (swoją drogą świetne imię) oraz jego gestykulacja i pełen triumfu, obłąkańczy śmiech tworzą obraz iście demonicznego naukowca (pamiętam, że w dzieciństwie każdy zły naukowiec wyglądał, zachowywał się i śmiał w niemal identyczny sposób!).

PODSUMOWANIE

Przyznaję - film zrobił na nie naprawdę niezłe wrażenie. Nie spodziewałem się, że taka krótka animacja może mi się spodobać. I to jest chyba największa zaleta tego filmu Tima Burtona - udało mu się przekonać sceptycznie nastawionego widza. Reżyser stworzył niepowtarzalną atmosferę, wywołał w widzu wrażenie, że "już to gdzieś widziałem", by na końcu zmiażdżyć go błyskotliwą pointą.  
Tak więc, kto chce teraz iść do dentysty?

PLUSY:
+ świetny klimat
+ dr Maxwell Payne
+ w sumie i tak nigdy nie lubiłem chodzić do dentysty...

MINUSY:
- ...i już chyba nigdy więcej nie pójdę!

OCENA: 8/10

PS: Jeżeli ktoś wpadnie na to, co oznacza tytuł, to proszę o informację, bo nie jestem pewien, czego on dotyczy;)

wtorek, 11 grudnia 2012

9 wspaniałych

9”

Gatunek: animacja, przygodowy
Reżyser - Shane Acker
Scenariusz: Pamela Pettler

W rolach głównych:
9 (głos) - Elijah Wood
1 (głos) - Christopher Plummer
2 (głos) - Martin Landau
5 (głos) - John C. Reilly
6 (głos) - Crispin Glover
7 (głos) - Jennifer Connelly
8 (głos) - Fred Tatasciore
Naukowiec (głos) - Alan Oppenheimer


OPIS:
Wojna robotów z ludźmi doprowadza do zagłady rasy ludzkiej. Pewien naukowiec, któremu wynalazek wymknął się spod kontroli oraz przyczynił się do upadku cywilizacji obecnie usilnie pracuje nad nowym tworem, który ma stać się namiastką dawnej ludzkości. Przez proces tworzenia udaje mu się ożywić kilka kukiełek, które nie znając swojego celu ruszają w świat pogrążony w chaosie. W obliczu wielu niebezpieczeństw w grupie kukiełek dochodzi do rozłamu, aż do momentu pojawienia się ostatniego tworu naukowca o numerze dziewięć, który mobilizuje towarzyszy do kooperacji oraz konsekwentnie dąży do poznania prawdy o zastanym świecie.

RECENZJA:
Dla odmiany animacja reżyserii Ackera natomiast produkcji Tima Burtona. Ciekawa wizja upadku cywilizacji oraz nadziei na odrodzenie się ludzkości. Animacja ta traktuje o prawdziwej odwadze. Numer dziewięć zmusza pozostałe kukiełki do wyjścia z „jaskini”, jest spoidłem grupy, budzi kompanów z pewnego marazmu.
W animacji zostały zarysowane wyraźne różnice między postaciami. Każda z kukiełek jest de facto jakąś dominującą cechą ludzkiego charakteru i tylko wszystkie razem tworzą spójną całość. Interesująca koncepcja, ubolewam nad tym, że wątek ten nie został bardziej rozbudowany i dopieszczony przez reżysera.
Interesująca graficznie animacja, momentami obraz bardzo realistyczny, natomiast całość utrzymana w dość ponurej i mrocznej kolorystyce.
Animacja nie robi piorunującego wrażenia oraz nie jest wyciskaczem łez jednak uważam, że ta pozycja jest warta obejrzenia i wyróżnia się na tle wielu animacji. Po obejrzeniu tego filmu przypomniałam sobie o miłych chwilach spędzonych nad „Little Big Planet” oraz animacji „WALL-E” do której z pewnością kiedyś wrócę.

OCENA KOŃCOWA:

Zalety:
  • klimatyczna animacja
  • interesująca kreacja postaci
  • ciekawa otoczka graficzna

Ocena:
7/10

piątek, 7 grudnia 2012



Czekoladowy raj



„Charlie i fabryka czekolady”



Gatunek: familijny, fantasy

Reżyseria: Tim Burton

Scenariusz: John August

Muzyka: Danny Elfman

Na podstawie powieści Roalda Dahla „Charlie i fabryka czekolady”



OBSADA:

Johnny Depp – Willy Wonka

Freddie Highmore – Charlie Bucket

David Kelly – Dziadek Joe

Helena Bonham Carter – Pani Bucket

Noah Tyler – Pan Bucket

Deep Roy – Oompa Loompa





OPIS:



Charlie Bucket to chłopiec pochodzący z bardzo biednej rodziny. Razem z bliskimi zamieszkuje malutki domek, leżący w pobliżu największej na świecie fabryki czekolady należącej do Willego Wonki. Nikt nigdy nie widział właściciela fabryki ani jej pracowników, a mimo to każdego dnia produkuje ona mnóstwo wyrobów czekoladowych.

Pewnego dnia, Pan Wonka ogłasza konkurs - w pięciu tabliczkach czekolady umieszcza złote kupony, które jednocześnie są biletami wstępu do jego fabryki.  Jeden z biletów trafia do Charliego, który wraz z czwórka innych dzieci wyrusza na najwspanialszą przygodę swojego życia, odkrywającą wszystkie tajemnice fabryki czekolady.



RECENZJA:



Każdego roku, w okresie przedświątecznym w telewizji pojawia się słynny Willy Wonka i jego fabryka. Co dziwne, co roku wyczekuje tego filmu i uważnie oglądam.

Co tak przyciągającego ma w sobie kolejny film z Johnnym Deppem? Według mnie, po pierwsze- magiczność, po drugie – humor połączony z morałem, po trzecie – sama obecność  Johnny’ego Deppa. Już od początku filmu możemy wyczuć, ze nie jest to kolejna, durna komedia fantasy. Na wstępie porusza nas bardzo ciężka sytuacja materialna rodziny Bucketów. Nie jest nam ich jednak jakoś przesadnie żal, bo w ich małym domku, pomimo biedy panuje mnóstwo miłości. Wydają się przez to szczęśliwi. Kiedy Charlie znajduje złoty bilet, cała rodzina jest podekscytowana wycieczką do fabryki.

Charlie zupełnie różni się od pozostałych posiadaczy biletów. Jest skromny, kocha rodzinę, nie są dla niego najważniejsze pieniądze. Na szczęście, Willy Wonka i jego Oompa Loompy potrafią w wyjątkowy sposób podkreślić i ukarać chciwość oraz złe intencje pozostałych dzieci, oraz nagrodzić skromność Charliego, przestrzegając w ten sposób młodszych widzów przed egoizmem i złym zachowaniem.

Film jest magiczny, ze względu na wyjątkowo kolorową scenografię oraz śpiewających i  tańczących Oompa Loompów, czyli prawdziwych pracowników fabryki. Co ciekawe, głosu w piosenkach użyczał sam twórca muzyki, Danny Elfman.

Na pochwałę zasługuje tez zdecydowanie odtwórca głównej roli, niesamowity Johnny Depp. Willy Wonka w jego wykonaniu to mistrzostwo świata. Najbardziej podobała mi się specyficzna mimika twarzy Wonki. Momenty w których bohater wraca do czasów smutnego dzieciństwa są poruszające, ale tez zabawne.



Filmy Tima Burtona wyróżnia  specjalny charakter. Ogląda się je lekko, ale pozostawiają coś w widzu po zakończeniu seansu. Czasem jest to rozbawienie, czasem smutek. Taka właśnie jest twórczość Burtona, potrafi zaskakiwać.

Film o fabryce czekolady to bajka z morałem, dla dużych i małych.



OCENA KOŃCOWA:



Zalety:

- świetna gra aktorska

- morał zawarty w filmie

- ciekawa scenografia

- poruszający, magiczny charakter filmu

- energiczna muzyka



OCENA:

10/10


sobota, 1 grudnia 2012

Batman Forever



Gatunek: Akcja/S-F
Reżyser: Joel Schumacher
Scenariusz: Akiva Goldsman, Janet Scott Batchler, Lee Batchler
Muzyka: Elliot Goldenthal
Producent: Tim Burton
Rok produkcji: 1995

Obsada:
Val Kilmer - Batman/Bruce Wayne
Tommy Lee Jones - Harvey "Dwie Twarze" Dent
Jim Carrey - Edward Nygma/Riddler
Chris O'Donnell - Dick Grayson/Robin
Nicole Kidman - Chase Meridian


Mroczny Rycerz zwyciężył już szalonego Jokera, uniknął uroków czarującej Kobiety Kota, pokrzyżował plany demonicznego Pingwina… Jednak w 1995 r. czekało go najtrudniejsze zadanie – zmierzenie się z wygórowanymi oczekiwaniami studia Warner Bros i siłą komercji…

ORZEŁ, CZY RESZKA?

Gotham znów potrzebna jest pomoc Batmana – tym razem miasto terroryzowane jest przez byłego prokuratora okręgowego Harvey’a Denta, który na skutek nieszczęśliwego wypadku straszy (śmieszy?) zeszpeconą połową twarzy oraz rozdwojeniem osobowości. Co ciekawe w „Batmanie” aktor grający Denta jest murzynem, podczas gdy występującego w „Forever” Tommy Lee Jones’a trudno uznać za czarnoskórego… Pomijając ten szczegół dochodzimy do jego motywacji – chce on zabić Batmana. Ambitnie. Żeby zdobyć środki bawi się w pospolite kradzieże. Super. Żeby dodatkowo utrudnić życie Człowiekowi Nietoperzowi pojawia się pałający rządzą zemsty Riddler, który posługuje się mało wyszukanym humorem i zagadkami, które rozwiązałby średnio rozgarnięty szympans... Na ich nie szczęście Batman zyskuje sojuszników w postaci granej przez Nicole Kidman dr Chase Meridian (zakochanej w nim po spiczaste uszy pani psycholog) oraz chcącego pomścić rodziców ex akrobatę Robina. Wszystko to tworzy cukierkową, polukrowaną opowiastkę, która nie angażuje widza na poziomie innym niż, ewentualnie, artystyczny.
Historia opowiedziana w "Batman Forever" jest płytka, mało emocjonująca, czy wręcz nieco dziecinna. Brakuje rozbudowanych relacji między bohaterami, postacie są papierowe, czarno białe.

BATMAN U PSYCHOTERAPEUTKI

"Batman Forever" przyniósł zmiany nie tylko na polu reżyserii i fabuły, ale także aktorów. W rolę Bruce'a Wayne'a/Batmana wcielił się tym razem Val Kilmer - aktor świetnie zbudowany i sprawny fizycznie, jednak pozbawiony charakterystycznego dla Keatona mroku czającego się w spojrzeniu. O ile Kilmer nieźle wczuł się w rolę Wayne'a, to jednak jego Batman pozostawia sporo do życzenia. Nie jest to już złowrogi nocny duch, stał się znacznie bardziej "publiczny", pozbawiony charakterystycznego, chrapliwego głosu i aury tajemniczości.
Joel Schumacher postanowił wspomóc Batmana  pomocnikiem - Robinem. Muszę przyznać, że pomimo mojej niechęci do tej postaci (jako bohatera komiksów), to grający go Chris O'Donnell był chyba najbardziej charyzmatycznym aktorem w tym filmie. Oczywiście nie oznacza to roli szczególnie wybitnej, jednak wyróżniającej się na tle innych postaci. Zbuntowany Dick Grayson jest opryskliwy i złośliwy, jednak z drugiej strony zamknięty w sobie i szukający okazji do zemsty.
Nicole Kidman to kolejna "dama w opresji", z tym, że w "Forever" zamiast krzyczeć o pomoc wygłasza komunały na temat ludzkiej psychiki i pręży wdzięki raz przed Bruce'm Wayne'm a raz przed jego "mrocznym" alter ego.
Czas na ciężkie działa, czyli antagonistów Batmana. Na początku przyjrzyjmy się Dwóm Twarzom granym przez Tommy'ego Lee Jonesa. Bardzo lubię tego aktora, jednak jego bohater w "Batman Forever" jest tak idiotyczny, że aż nie wiem od czego zacząć... W komiksach Harvey Dent był postacią rozdartą między dążeniem do sprawiedliwości, a chorą, psychopatyczną naturą mordercy - wierzył, że tylko ślepy los jest bezstronny i sprawiedliwy i kierował się pewnym pokrętnym kodeksem. Jednak w tym filmie jest to postać do bólu prosta, nie posiadająca żadnych głębszych motywacji, w dodatku jego zachowanie przypomina średnio udolną kalkę Jokera z "Batmana". Podskakuje, śmieje się i wygłupia udając, że dwoistość ma dla niego wielkie znaczenie, co w praktyce przejawia się tym, że raz lubi zjeść suflet, a raz krwistego steka...
Drugim ze "złych" jest tutaj Edward Nygma zwany Riddlerem - bohater w teorii niesamowicie inteligentny, podrzucający Batmanowi skomplikowane zagadki, których rozwiązanie pozwoli obrońcy Gotham zapobiec kolejnym zbrodniom. A jak jest w praktyce? Cóż, Riddlera gra Jim Carrey, aktor najlepiej czujący się w komediach i to, niestety, widać. Riddler jest tu równie idiotycznie przedstawiony co Dwie Twarze, jego "genialny" umysł pozwala mu (poza tworzeniem zagadek dla tytanów intelektu) na stworzenie urządzenia, za pomocą którego może przejmować wiedzę i wspomnienia innych ludzi... Wiem, że pisałem już o fabule, ale to jest tak idiotyczne, że nie mogłem się powstrzymać.
Aktorami, którzy pojawili się także w poprzednich częściach serii są grający Alfreda Michael Gough (trzymający równie wysoki jak wcześniej poziom gry) i wcielający się w komisarza Gordona Pat Hingle, który także tym razem potraktowany został po macoszemu.

BATMAN NA DYSKOTECE

Tym, co stanowiło chyba największą siłę poprzednich części przygód Batmana był niesamowity, groteskowy, mroczny klimat spotęgowany dodatkowo licznymi odniesieniami do różnych dziedzin kultury. Joel Schumacher przedstawił Gotham jako równie wielkie, ale za to kolorowe miasto. W cieniu monumentalnych budowli błyszczą neony i kolorowe światełka, które mogą przyprawić o epilepsję. Wszystko jest jaskrawe i świecące. Zniknął mrok i uczucie przygnębienia.
Muzyka również stała się żwawsza i generalnie dobrze pasuje do klimatu filmu.

CZAS NA AKROBACJE

"Batman Forever" niewątpliwie góruje nad poprzednimi częściami w kwestii akcji. Tempo rozwoju wydarzeń jest oszałamiające, przedstawione z rozmachem i często przerysowane. Sceny walki są szybsze, lepiej ukazane i robiące lepsze wrażenie.

ZGADUJ ZGADULA...

Mam sentyment do tego filmu, gdyż była to pierwsza część przygód Mrocznego Rycerza jaką widziałem w kinie. Pamiętam, że byłam zachwycony. I zapewne o to chodziło studiu Warner Bros - poprzednie części "Batmana" były zbyt mroczne i trudne dla młodego widza. "Forever" miał to zmienić, miał trafić do jak najszerszego grona odbiorców. Nie było istotne to, że wśród akcji i kolorowych rozbłysków zniknął cały klimat opowieści o "Mrocznym" obrońcy Gotham. Mimo, że film da się całkiem miło obejrzeć, to jednak jest to jaskrawy przykład na początek upadku Batmana na dużym ekranie. Niestety, albo na szczęście.

Plusy:

+ Val Kilmer i Chris O'Donnell dają radę
+ niezłe tempo akcji
+ wizja monumentalnego, kolorowego Gotham może się podobać

Minusy:

- brak mroku, zła i tajemnicy
- infantylna fabuła
- słabo zarysowane postacie

Ocena: 5+/10