wtorek, 27 listopada 2012

Ludzka rzeź

Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street”



Gatunek: Musical, Thriller
Reżyser - Tim Burton, Mike Johnson
Scenariusz: John Logan


W rolach głównych:
Sweeney Todd - Johnny Depp
Pani Lovett - Helena Bonham Carter
Sędzia Turpin - Alan Rickman
Beadle - Timothy Spall
Adolfo Pirelli - Sacha Baron Cohen
Anthony Hope - Jamie Campbell Bower
Lucy / Żebraczka - Laura Michelle Kelly
Johanna - Jayne Wisener

OPIS:

Benjamin Barkery na skutek podstępu zakochanego w jego żonie sędziego, został rozdzielony z rodziną oraz zesłany w ramach wyroku na odbycie długoletniej kary w jednej z kolonii angielskich. Gdy wraca do Londynu dowiaduje się, że podczas jego nieobecności żona popełniła samobójstwo, a jego dorosła już córka jest w dalszym ciągu przetrzymywana w domu sędziego. Benjamin nie jest tym samym człowiekiem, postanawia pokazać wszystkim swoje nowe oblicze pod pseudonimem „Sweeney Todd”. Bohater od tej pory bardzo pragnie wyłącznie krwawej zemsty na ludziach, którzy przyczynili się do jego tragedii, niestety w amoku prawdziwego szaleństwa morduje sporą część niewinnej, męskiej ludności Londynu w czym pomaga mu jego wspólniczka.



RECENZJA:

Interesująca fabuła, z zaciekawieniem śledziłam rozwój wydarzeń w filmie. Klimatyczna oprawa graficzna, Londyn przedstawiony w ciemnej kolorystyce nadającej jemu mrocznego i tajemniczego charakteru. Jestem również pod wrażeniem kostiumów i scenografii. Całość jest spójna i daje bardzo przyjemny dla oka efekt.

Stanowczo nie spodobała mi się jego musicalowa część. Za każdym razem gdy pojawiał się śpiew zadawałam sobie pytanie kiedy się skończy i czekałam na dalszy rozwój akcji i to nie z pewnością powodu mojego braku wrażliwości na muzykę, po prostu śpiew chyba nie należy do mocnych stron aktorów, którzy w nim zagrali.

Rewelacyjna gra aktorska Johnnego Deppa, Alana Rickmana i Timothyego Spalla ale ta akurat rzecz była do przewidzenia. Johnny Depp był bardzo przekonujący w roli demonicznego golibrody jak również Spall w roli przydupasa sędziego, ten aktor ma coś w sobie z typa spod ciemnej gwiazdy, tak, że człowiek palcem by nie tknął.

Piorunujące wrażenie zrobiła na mnie sekwencja mordów demonicznego golibrody, która w istocie przypominała swoistą taśmę na produkcji oraz późniejsze przygotowywanie przez jego wspólniczkę ludzkiego mięsa na paszteciki serwowane całemu miastu. Zakończenie filmu odpowiednie, nic dodać nic ująć.


OCENA KOŃCOWA:

Wady:
  • część muzyczna

Zalety:
  • interesująca fabuła
  • dobra gra aktorska
  • świetna oprawa wizualna

Ocena:
7/10

piątek, 23 listopada 2012

Historia reżysera w różowym sweterku

„Ed Wood"

Gatunek: Biograficzny, dramat, komedia.
Reżyser: Tim Burton
Scenarzysta: Scott Alexander, Larry Karaszewski

W rolach głównych:
Johnny Depp – Ed Wood
Martin Landau – Bela Lugosi
Sarah Jessica Parker – Dolores Fuller
Patricia Arquette – Kathy O'Hara
Jeffrey Jones – Criswell

OPIS:

Biografia twórcy, pośmiertnie uznanego za najgorszego reżysera w historii kina.

Edward D. Wood Jr. to początkujący reżyser, marzący o wielkiej sławie. Charakteryzuje się ogromnym zapałem i charyzmą, ma mnóstwo pomysłów, jest pełen optymizmu. Jedynym problemem twórcy jest brak funduszy, niezbędnych przy realizacji filmów. W celu zdobycia pieniędzy, Ed szuka sponsorów udając się do kolejnych producentów czy grubych ryb. W końcu, zdobywając zaufanie jednego z nich rozpoczyna kręcenie filmu. Decyduje się nawet ukazać światu swą wstydliwą prawdę jaką jest skłonność do zakładania damskich ubrań i nakręca o tym film pt.: „Glena czy Glendy”.
Niestety, do cech charakterystycznych reżyserii Ed' a należą: kartonowe scenografie, marni aktorzy, suche dialogi, brak dubli oraz co chwile zmieniające się zakończenia filmów, przez co każdy kolejny film okazuje się klapą. Mimo to Wood nie poddaje się i przy pomocy niegdyś sławnego odtwórcy „Draculi”, a obecnie uzależnionego od morfiny Beli Lugosi, tworzy kolejne filmy. Za swój największy sukces uważa film pt.: „Plan 9 z kosmosu” - połączenie horroru i science- fiction.

RECENZJA:

Tim Burton przedstawia osobę Ed' a Wood 'a w taki sposób, że oglądając film, nie odnosi się wrażenia, że główny bohater był nieudacznikiem, tak naprawdę nie mającym pojęcia o kręceniu filmów. Burton potrafił pokazać pasję, którą przepełniony był Wood.
To kolejny film z Johnnym Deppem, który idealnie 
wcielił się w rolę wiecznie dorastającego chłopca . Aktor świetnie przekazuje optymizm Wood' a czy jego umiejętność czerpania radości z drobnych rzeczy.

Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o samą historię życia reżysera, film nie przypadł mi do gustu. Denerwował mnie kompletny brak profesjonalizmu w osobie Edwarda D. Wood Jr.'a, jego ślepota i głupota zarazem. Cały czas miałam nadzieję, że może jednak uda mu się nakręcić dobry film. Myślę, że to zasługa Tima Burtona, który ewidentnie chciał pokazać zalety bohatera, umiejętnie zamazując wady.

Ciekawym akcentem filmu był klimat, stylizowany na lata '30, mroczny, czarno- biały. Za plus można tez zdecydowanie uznać dobór aktorów, którzy są na tyle utalentowani, że potrafili idealnie zagrać beztalencia.

OCENA KOŃCOWA:
Zalety:
- mroczny klimat
- świetna gra Johnny' ego Depp' a
- dobór aktorów

Wady:
- nuda

Ocena:

4/10

wtorek, 20 listopada 2012

Burton w pigułce

Vincent
Gatunek: Fantasy/Horror/Animacja krótkometrażowa/Groteska
Reżyser: Tim Byurton
Scenariusz: Tim Byurton
Producent: Rick Heinrichs
Muzyka:  Ken Hilton

W rolach głównych:
Narrator - Vincent Price

Ten wpis będzie bardzo krótki (dokładnie tak, jak animacja Burtona). Tworząc tę króciutką animację nasz ulubiony reżyser w widowiskowy sposób przy naprawdę niewielkich nakładach finansowych wykreował prawdziwą wizytówkę swojej twórczości.

OPIS:

Tim Burton wprowadza nas w świat niezwykłego dziecka, jakim jest Vincent Malloy. Ów młodzieniec posiada niesamowitą wyobraźnię, dzięki której możemy zobaczyć dzień z jego życia widziany zdecydowanie specyficznymi oczami. Albowiem wyobraźnia Vincenta jest  złączona nierozerwalnie z tym, co większość z nas kojarzy z kinem grozy i horrorem.

RECENZJA:

Świat widziany oczami nieco szalonego dziecka, dzięki mistrzowskiemu montażowi Burtona nabiera niesłychanej głębi wyrazu. Dzień z życia przeciętnego chłopca w jednej chwili pogrąża się w ciężkiej niemal gotyckiej atmosferze. Mały Vincent jest miłośnikiem opowieści grozy, historii o wampirach, mumiach, szalonych naukowcach i potworach zombie.

Dzięki bardzo wysmakowanej animacji na naszych oczach kukiełkowe arcydzieła tworzą klimat rodem z prawdziwego filmu grozy. Zwykły dom w jednej chwili staje się opuszczonym zamczyskiem, pokój dziecka przemienia się w laboratorium szalonego naukowca, zaś piwnica w katakumby owiane straszliwą tajemnicą.

Dzięki nastrojowej muzyce i odpowiednio dobranym efektom dźwiękowym obraz nabiera głębi. Doskonale współgra z nim głos narratora. Vincent Price znany jest z wielu produkcji związanych z gatunkiem horroru, dodatkowym smaczkiem jest to, że spora część z nas może kojarzyć jego głos z utworu Michaela Jacksona pod tytułem "Thriller". Całość utworu zostaje gustownie okraszona najbardziej znanym wierszem Edgara Allana Poe.

Burton w swojej pracy po raz kolejny nawiązuje do tego, jak ważne jest dążenie do spełnienia swoich marzeń (nie ważne, jak bardzo absurdalnych). Przez humorystyczne podejście do tematu podkreśla rolę fantazji w życiu dzieci i osób dorosłych (które tak często o tym zapominają).

Podkreślić należy szczególny styl animacji - już w tak sędziwym przykładzie twórczości Burtona mamy do czynienia z fascynacją czernią i bielą - pozornie ubogie kolory, tak naprawdę idealnie oddają klimat mrocznej opowieści. Postaci stworzone przez Burtona cechują pociągłe rysy i wytrzeszczone oczy. Bez większego wysiłku można sobie przypomnieć i skojarzyć  wygląd Vincenta z Edwardem Nożycorękim, czy też Sweeney'em Toddd'em.

W tej krótkiej animacji Burton dał wyraz swoim pasjom, które przypadły do serca wielu kinomaniakom. Specyficzny klimat klasyki kina grozy a'la "Frankenstein", czy "Drakula" i może nawet "Nosferatu" daje się odczuć na każdym kroku. Burton pamięta jednak, że jego celem nie było straszenie widza, ale zabawa konwencją. Swoiste puszczenie oka w stronę widza. Nie jest to bajka dla dzieci, ale sądzę, że może śmiało (oczywiście przy asyście dorosłych) pomóc dzieciom zdać sobie sprawę ze swoich lęków i konieczności walki z nimi.

Podsumowując : ta animacja oczarowała mnie swoją prostotą i sądzę, że można ją polecić każdemu. Prawdziwy rarytas!

OCENA KOŃCOWA:

 Wady:
  • brak!
Zalety:
  • zachwycająca prostota animacji
  • interesujący temat zrealizowany w niecodzienny sposób
  • wyrazista muzyka
  • małe arcydzieło gatunku 
  • wizytówka reżyserska Burtona
Ocena:

10/10

piątek, 16 listopada 2012

Mroczno, coraz mroczniej...








Powrót Batmana


Gatunek: Akcja/S-f
Reżyser: Tim Burton
Scenariusz: Daniel Waters
Muzyka: Danny Elfman
Rok produkcji: 1992

Obsada:
Michael Keaton - Bruce Wayne/Batman
Danny DeVito - Pingwin
Michelle Pfeiffer - Selina Kyle/Kobieta Kot
Christopher Walken - Max Shreck
Michael Gough - Alfred

Sukces pierwszej części "Batmana" zaowocował (co nie było trudne do przewidzenia) nakręceniem kontynuacji. Za kamerą ponownie stanął Burton, a w rolę Człowieka Nietoperza wcielił się znany z poprzedniej odsłony Michael Keaton. Jak można najkrócej ocenić ten film? To samo, tylko że więcej i intensywniej. Ale po kolei...


W MIEŚCIE GOTHAM ZNÓW ŹLE SIĘ DZIEJE...

Batman jest już "oficjalnym" obrońcą Gotham - z jego usług policja korzysta nader często, nawet w sytuacjach, w których, teoretycznie, powinna poradzić sobie sama. Ale skoro Batman bawi się w chłopca na posyłki, to jego sprawa. Tak czy siak, w mieście pojawia się tajemniczy, obrzydliwy Pingwin, który z terrorysty szybko staje się kandydatem na burmistrza. Do tego dochodzą mroczne interesy biznesmana Max'a Shreck'a i zagadkowa postać Kobiety Kota. 

Nie będę się rozdrabniał, powiem krótko - fabuła, mimo że bardziej wielowątkowa niż w pierwszej części, nadal nie jest zaskakująca, a "straszliwy plan" antagonistów Batmana jest w rzeczywistości zwyczajnie głupi i nie pasujący do dojrzałego dzieła. W oczy kłują wyjątkowo łatwowierni mieszkańcy metropolii, którzy zmieniają zdanie i nastawienie ładnych parę razy na przestrzeni całego filmu. O beznadziejnie zorganizowanych siłach policyjnych już wspomniałem, więc nie będę się dalej rozpisywał. Na obronę warstwy fabularnej mogę tylko powiedzieć, że jest to adaptacja komiksu o superbohaterze, a ten argument w dużej mierze pozwala zaakceptować pewne inne niedociągnięcia.  
Lepiej niż w "Batmanie" zarysowano za to bohaterów, którzy nie są już aż tak bardzo jednowymiarowi, czarno-biali, pojawiają się różne odcienie szarości, a ich interesy krzyżują się wielokrotnie i to na różnych płaszczyznach. 

BATMANEM BYŁEM..

Podobnie jak w poprzedniej części, tak i tutaj gra aktorska zasługuje na pochwałę. Grający Bruce'a Wayne'a/Batmana Michael Keaton nie wyzbył się swojego mrocznego image'u. Nadal jest to zamyślony biznesmen o posępnym spojrzeniu, który przemienia się w złowrogiego potwora skrytego pod maską nietoperza. Równie dobra kreacja jak w "Batmanie", choć także w tej części to nie on jest głównym bohaterem.

Michelle Pfeiffer, wcielająca się w Kobietę Kota, również nie daje wielu powodów do narzekań. Mimo że nigdy nie byłem fanem tej postaci, to jednak muszę przyznać, że przemiana cichej, zamkniętej w sobie sekretarki w pełną temperamentu i seksapilu złodziejkę-akrobatkę zagrana została bardzo dobrze. Michelle wypadła przekonywująco zarówno jako szara myszka, jak i lwica salonowa czy skrywająca się za maską antagonistka Batmana o niejasnych celach. 

No i Danny DeVito wcielający się w rolę "głównego złego", czyli Pingwina, który stworzył obrzydliwą, ale i magnetyzującą i charyzmatyczną kreację. Jego postać budzi mieszane uczucia - z jednej strony jest straszny i odpychający, z drugiej tragiczny i rozpaczliwie szukający akceptacji. No i ma "wielki plan", ale o tym już pisałem przy okazji omawiania fabuły. Pingwin nie jest Jokerem, ma inne metody działania, inaczej się zachowuje, byłbym jednak w stanie skłonić się ku tezie, że jest bardziej autentyczny i prawdziwy od klauna z "Batmana".

Grą aktorską ponownie popisał się Michael Gough grający Alfreda, oraz Christopher Walken, który zagrał chciwego, amoralnego biznesmena Max'a Shreck'a. Może to kwestia specyficznej urody tego aktora, ale jako kanalia wyszedł wręcz wzorcowo stanowiąc doskonałe przeciwieństwo Bruce'a Wayne'a.  

DZIAŁO SIĘ, OJ DZIAŁO...

Mimo że nie narzekałem na tempo akcji w pierwszym "Batmanie", to jednak tutaj narracja jest bardziej płynna, kolejne sceny lepiej do siebie pasują i są lepiej wyważone. Fabuła jest opowiedziana ciekawie, a sceny akcji ponownie przeplatają się z tymi bardziej spokojnymi. Co do samych scen akcji, te również zostały przedstawione ciekawiej. Mamy więcej pojedynków Batmana z jego przeciwnikami (w tym kilka w naprawdę ciekawej scenerii!) i choć nadal brakuje im nieco naturalności, to jednak poprawa jest wyraźnie zauważalna. 

Trochę za to śmieszą nowe gadżety Batmana, takie jak lotnia (mimo, że jest to element żywcem wyjęty z kart komiksu), czy batmobil zmieniający się w jakiś rodzaj rakiety... 

KLIMAT

"Batman" zachwycał mrocznym klimatem i przytłaczał gotycką scenografią miasta Gotham. A "Powrót Batmana", jak pisałem na początku, daje nam tego więcej i intensywniej. Miasto skąpane jest w gęsty, wręcz namacalnym mroku, którego nie rozpraszają świąteczne lampki czy padający śnieg. Wszędzie czuć przygniatającą, mroczną atmosferę, wszystko jest karykaturalnie przerysowane i wzmocnione: gigantyczna choinka bożonarodzeniowa, straszne, złowrogie zoo, niby dziecinne, ale jednak groteskowe zabawki Pingwina...
Klimat ponownie podkreśla świetna muzyka, kostiumy i charakteryzacja (Danny DeVito zmieniony został niemal nie do poznania). 

PODSUMOWANIE

Bardzo trudno jest mi ocenić "Powrót Batmana". Jest to bowiem dzieło dojrzalsze, przesycone mistyką, pełne ukrytych cytatów i nawiązań do niemieckiego ekspresjonizmu, które jednak dostrzegą głównie dojrzali, obeznani widzowie. Mimo uproszczeń fabularnych film jest logiczny i płynny, a realizm i fikcja, naturalność i groteska łączą się perfekcyjnie. 

Z drugiej jednak strony oglądając ten film zawsze miałem jakieś niejasne, trudne do sprecyzowania uczucie, że czegoś mi brakuje...albo czegoś jest za dużo. Może tragizmu, który nie pozwala łatwo zaszufladkować strasznego, ale i skrzywdzonego Pingwina? 

Polecam ten film wszystkim, którzy lubią mroczne opowieści w świątecznej scenerii gotyckich budowli, a odradzam tym, którzy liczą na prostą, szybko rozrywkę.

Plusy:
+ mroczny klimat
+ bohaterowie
+ akcja
+ mnóstwo ukrytych smaczków

Minusy:
- czasami aż nazbyt ciężki klimat
- fabuła mogłaby być nieco dojrzalsza
- mieszkańcy Gotham
- smaczki nie będą dostrzegane przez wszystkich

Ocena: nie podejmuję się jednoznacznej oceny.


środa, 14 listopada 2012

Przysięgi małżeńskiej grobowa strona

„Gnijąca Panna Młoda”

 

Gatunek: Animacja/ Czarna komedia
Reżyser - Tim Burton, Mike Johnson
Scenarzysta - John August, Pamela Pettler, Caroline Thompson

W rolach głównych:
Victor Van Dort (głos) - Johnny Depp
Gnijąca panna młoda (głos) - Helena Bonham Carter
Victoria Everglot (głos) - Emily Watson
Nell Van Dort / Hildegarde (głos) - Tracey Ullman
William Van Dort / Mayhew / Paul, kelner (głos) - Paul Whitehouse
Maudeline Everglot (głos) - Joanna Lumley
Finnis Everglot (głos) - Albert Finney
Barkis Bittern (głos) - Richard E. Grant


OPIS:
Dwie rodziny, kupiecka i arystokratyczna dla wzajemnych korzyści podejmują decyzję o zaślubinach swoich dzieci, pierwsza szuka pozycji społecznej druga zaś wyjścia z bankructwa. Podczas zorganizowanego spotkania przyszłych małżonków okazuje się że Victor z Victorią są dla siebie w prost stworzeni, natomiast ku ich własnemu zaskoczeniu zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Gdy sprawa małżeństwa zdawałaby się być na dobrej drodze, Victor podczas próby generalnej nie potrafi wydobyć z siebie ani słowa, natomiast całą swą niezdarnością doprowadza do podpalenia sukni przyszłej teściowej. Po całym zajściu zostaje podjęta decyzja o przesunięciu terminu ślubu, aż do momentu porządnego przygotowania się do zaślubin przez chłopca. Sfrustrowany Victor po wyjściu z domu przyszłych teściów, udaje się na nocną przechadzkę w celu zebrania myśli i wyuczenia się przysięgi małżeńskiej. Pasmo nieszczęść tego wieczora jednak nie miało końca bowiem w wyniku swojej niezdarności oraz niespodziewanych okoliczności, Victor składa przysięgę ślubną nieznajomej, umarłej dziewczynie, która zabiera go ze sobą w otchłań ciemności.

RECENZJA:

Prosta i ciekawa fabuła, pełna humoru i groteski. Ciekawa kreska przedstawiająca w sposób karykaturalny postacie. Ponadto gra kolorów przedstawiająca miasto jako mroczne oraz pozbawione życia, natomiast świat umarłych jako jaskrawy, tętniącym tym życiem.
Wątek złożenia przysięgi małżeńskiej w wydaniu Victora po prostu absurdalny, chłopak potyka się w lesie i zakłada obrączkę na wystający z ziemi palec. W życiu potknięcia się zdarzają te mniej dosłowne, tak więc należy mieć oczy szeroko otwarte aby w jednej chwili nie stać się małżonkiem „gnijącej panny młodej”.
W krainie umarłych odnosi się wrażenie, że wszystkie nieboszczyki to jedna, wielka rodzina. Opowieść historii śmierci gnijącej panny młodej, huczne powitanie nowego nieboszczyka, pełne energii i humoru występy śpiewających i tańczących kościotrupów, bardzo przyjemne.
Wyrazistość postaci i ich karykaturalność, świetna sprawa. Perypetia gnijącej panny młodej oraz Victora dość długie, myślę, że można byłoby je skrócić a w zamian w rozwinąć wątki na początku animacji związane z rodzinami Victora i Victorii. Poza tym troszkę tandetne, przewidywalne zakończenie. Oczywiście jak to mają do siebie filmy Tima Burtona, można w nim było spotkać głos Johnnego Deppa.



OCENA KOŃCOWA:

Wady:
  •     tandetne zakończenie
Zalety:
  •     humor i groteska
  •     karykaturalność postaci
  •     interesujące wątki

Ocena:

8/10

piątek, 9 listopada 2012

Historia o tym jak powstał śnieg

Edward Nożycoręki"

Gatunek: dramat, fantasy
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: Tim Burton, Caroline Thompson
Muzyka: Danny Elfman

W rolach głównych:

Edward - Johny Depp
Kim Boggs – Winona Ryder
Dianne Wiest – Peg Boggs
Anthony Michael Hall – Jim Vincent
Price – wynalazca

OPIS FILMU

Film przedstawia historię niezwykłego, młodego człowieka, który zamiast rąk ma nożyce. Edward, bo tak ma na imię główny bohater, zostaje stworzony przez ekscentrycznego wynalazce. Mężczyzna, z racji podeszłego wieku, umiera przed dokończeniem swojego dzieła, przez co Edward ma nożyce, zamiast ludzkich dłoni. Po śmierci swego stwórcy, bohater wiedzie samotne życie w zamku, na szczycie góry. Pewnego dnia odwiedza go kosmetyczka, Peg Boggs. Kobieta zabiera Edwarda do swojego domu, przedstawia rodzinie i zaprzyjaźnia z sąsiadami. Dla chłopaka to zupełnie nowy świat, który jednak bardzo go fascynuje. Z czasem, nowi znajomi odkrywają niezwykłe umiejętności Edwarda. Bohater , dzięki ostrym nożycom, potrafi strzyc. Początkowo rośliny, następnie psy, a ostatecznie gospodynie w okolicy. Pozornie, wszyscy darzą go sympatią. Z czasem jednak sąsiedzi pokazują wścibskie i fałszywe oblicza, stopniowo niszcząc życie Edwarda i doprowadzając go nawet do morderstwa.

RECENZJA

Biorąc pod uwagę filmy Tima Burtona, "Edward Nożycoręki" był pierwszym, z którym zetknęłam się już jako mała dziewczynka. Pamiętam, że nożycoręki chłopak zrobił na mnie duże wrażenie, postanowiłam więc odświeżyć pamięć i obejrzeć go jeszcze raz. Przez cały film odczuwałam uczucie dziwnego żalu i współczucia dla głównego bohatera, lecz jednocześnie tez rozbawienie. Myślę, że przyczyną takiego stanu jest nie tylko smutna historia, ale również świetna gra aktorska, przecież to film z Johnnym Deppem! Twórczość Burtona jest charakterystyczna, wywołuje sprzeczne emocje w odbiorcach. W magiczny nastrój wprowadziła mnie idealnie dobrana muzyka, tutaj brawa należą się Dannemu Elfman'owi. Film w dość groteskowy sposób ukazuje ludzkie zakłamanie i fałsz, niesie morał - nie ufaj wszystkim! Ogląda się go bardzo dobrze, reżyser przedstawia wspomnianą prawdę jasno, ale niczego nie narzuca. Podoba mi się też ukazanie owej historii jako opowiadania o powstaniu śniegu, to dość ciekawe. Cały film zachwycałam się też charakterystycznym osiedlem, samochodami, a najbardziej wykorzystanymi kolorami, które świetnie wprowadziły w nastrój pozornie idyllicznego miasteczka, gdzie wszyscy są „życzliwi i dobrzy”. Czy polecam film? Zdecydowanie! W zasadzie to dramat, ale wiele razy naprawdę się uśmiałam. Polecam scenę z łóżkiem wodnym oraz wspólny obiad Boggs'ów i Edwarda, w życiu bym nie pomyślała, że groszek może sprawiać taki problem.

OCENA KOŃCOWA:

Zalety:

  • poruszająca muzyka
  • dobra gra aktorska
  • ciekawa koncepcja scenografii
  • humor
  • interesująca fabuła

Ocena

9/10

 

środa, 7 listopada 2012

Mroczny Rycerz - pierwszy raz naprawdę mroczny







Gatunek: Akcja/S-f
Reżyser: Tim Burton
Scenariusz: Sam Hamm, Warren Skaaren
Muzyka: Danny Elfman
Rok produkcji: 1989

Obsada:
Michael Keaton – Batman/Bruce Wayne
Jack Nicholson – Joker/Jack Napier
Kim Basinger – Vicky Vale
Michael Gough – Alfred

Zawsze miałem słabość do Batmana – od najmłodszych lat zbierałem komiksy, kolekcjonowałem zabawki, oglądałem serial animowany. Dlatego też nie mogłem sobie odpuścić pierwszej poważnej adaptacji przygód Człowieka Nietoperza. „Batmana” oglądałem dziesiątki razy na przestrzeni ostatnich 20 lat i nadal sprawia mi on ogromną przyjemność. 


Tim Burton w swojej wizji odchodzi od utartego w latach 60tych i 70tych wesołego przebierańca noszącego niebieskie majtki na szarych, dresowych spodniach. Jego film poraża widza ciężkim, mrocznym klimatem, miasto Gotham, pełne monumentalnych budowli, skąpane jest w wiecznym smogu i mgle, a zza każdego narożnika spoglądają chciwe oczy ćpunów i morderców. W takiej oto scenerii przyjdzie zmierzyć się Batmanowi z jednym z jego najgorszych przeciwników – demonicznym Jokerem. 




FABUŁA



Gotham to miasto zepsute, skorumpowane i rządzone przez wielkie mafijne organizacje. Kiedy jednak na scenie pojawia się szalony Joker, sytuacja robi się jeszcze gorsza niż kiedykolwiek wcześniej. Oczywiście szaleńca powstrzymać może wyłącznie prowadzący podwójne życie miliarder Bruce Wayne, który nadmiar pieniędzy i wolnego czasu przeznacza na bohaterskie wyczyny i jako Batman wymierza sprawiedliwość.
Fabuła „Batmana” nie zaskakuje, dostajemy rozgrywkę bohatera i arcyłotra, od wyniku której zależeć będą losy miasta. Nie jest to opowieść infantylna, jak w poprzednich filmach o Batmanie, jednak brakuje jej także przysłowiowego pazura – nie ma tu nadmiaru emocji, widz nie oczekuje z zapartym tchem na kolejny zwrot akcji. To, co mocno uderza, to pewna dysproporcja w kreacji bohaterów – pierwsze skrzypce gra tutaj Joker, na dalszym planie widzimy Bruce’a Wayne’a i jego rozterki sercowe, a dopiero gdzieś tam, głęboko w cieniu, przewija się wątek Batmana.  Bohaterowie są, pomimo wielu prób, dość płascy: szalony Joker jest zły dla samej zasady, Batman do bólu dobry, a Vicky Vale to typowa „dama w opresji”, która oprócz krzyku nie wnosi zbyt wiele. Scen, które potrafią poruszyć jest niewiele.
Inną rzeczą, na którą zwróciłem uwagę jako fan komiksu, jest brak nadrzędnej zasady, jaką Batman zwykł się kierować, a mianowicie: nie zabijaj. Burtonowski Człowiek Nietoperz ma bowiem całkiem sporo krwi na rękach… Nie jest to jednak poważny zarzut, bowiem dobrze komponuje się z taką, a nie inną wizją świata. 



GRA AKTORSKA



Przez lata (a dokładnie do roku 2004, kiedy to premierę miał „The Dark Knight”) uważano, że nikt nie byłby w stanie zagrać Jokera tak doskonale, jak zrobił to Jack Nicholson. Faktycznie, ten znakomity aktor stworzył wizerunek szaleńca, który zapada w pamięć. Jego zachowania i mimika są na tyle sugestywne, na ile pozwalają kajdany fabuły.
Równie dobrze spisuje się Michael Keaton. Jego Bruce Wayne jest postacią w której widać, że ciąży na niej wielkie brzemię i cień złowrogiej tajemnicy – uśmiecha się rzadko, a jak już to robi to widz ma wrażenie, że jest to uśmiech wymuszony. Także jako Batman budzi takie emocje, jak powinien – dla wrogów jawi się jako straszliwy koszmar z głębi nocy, a dla całej reszty mieszkańców jako nieodgadniona zagadka.
Świetny jest także Michael Gough wcielający się w rolę lokaja i przyjaciela Bruce’a Wayne’a – Alfreda. Swoją grą wprowadza do filmu mnóstwo ciepła i odrobinę humoru, a robi to tak przekonywująco, że ma się wrażenie, jakby był nim naprawdę.
Nieco gorzej wypada na tym tle Kim Basinger, której rola ogranicza się do bycia „dziewczyną bohatera”. Niby tam ma swoje racje i poglądy, ale tak naprawdę jest postacią niewyraźną i nudną, a część scen z jej udziałem najchętniej chciałoby się szybko przewinąć. 

AKCJA

Muszę przyznać, że jak na film o Batmanie to zawiodły mnie sceny pojedynków – komiksowy Człowiek Nietoperz pokładał wrogów dzięki tajemnym sztukom walki, był niczym tygrys w stadzie owiec. Filmowy Batman jest zdecydowanie zbyt sztywny… Może wina leży też po stronie mało wygodnego kostiumu, tym niemniej walki wyglądają strasznie drętwo. 




Na szczęście inne sceny akcji są na wyższym poziomie, nakręcone z pomysłem i w dobrym tempie. Mamy więc zasadzki, pościgi, wybuchy i ucieczki. Sceny o dużym natężeniu akcji przeplatają się z wolniejszymi, a proporcje między nimi są dobrze wyważone - pomijając kilka scen film nie dłuży się ani trochę.





SPRAWY TECHNICZNE


Przede wszystkim muszę zwrócić uwagę na monumentalną scenografię filmu – to ona w połączeniu ze świetną, charakterystyczną muzyką Danny’ego Elfmana tworzy to, co w „Batmanie” jest najlepsze – klimat. Uważam, że Oscar był w pełni zasłużony. Architektura jest ciężka, przytłaczająca, a wraz ze strojami i samochodami przywodzi na myśl lata prohibicji. Doskonałe wrażenie sprawia rezydencja Wayne’a, opuszczona fabryka czy katedra w Gotham. 


Efekty specjalne, mimo że współcześnie mogą czasem wywołać lekki uśmiech, również są na przyzwoitym poziomie. Większość gadżetów używanych przez Batmana jest ciekawie zaprojektowana (z batmobilem na czele).

Charakteryzacja stoi na przyzwoitym poziomie: choć można się przyczepić do sztucznego uśmiechu Jokera, to jednak można to wytłumaczyć konwencją filmu i fabułą. Kostiumy są zrobione bardzo dobrze – zarówno pancerz Batmana (który zrywa z komiksową kolorystyką i bardziej przypomina zbroję) jak i wszelkie garnitury i prochowce doskonale budują klimat. 

PODSUMOWANIE

Trudno jest krótko opisać film, który wprowadził kultowego bohatera na nowy, wyższy poziom. Trudno jest pisać o legendzie z własnego dzieciństwa. Trudno jest pisać – łatwiej jest obejrzeć i poczuć klimat wykreowanego przez Burtona świata Mrocznego Rycerza. Nie jest to film idealny, ale bez dwóch zdań bardzo dobry. Gorąco polecam.

Plusy:
+ klimat
+ scenografia
+ muzyka
+ kostiumy
+ gra aktorska

Minusy:
- prosta, mało zaskakująca fabuła
- „puste” Gotham
- słabe wątki Vicky Vale i komisarza Gordona

Ocena: 8/10

poniedziałek, 5 listopada 2012

Beetlejuice, Beetlejuice, Beetlejuice...


Beetlejuice

Gatunek: Fantasy/Czarna komedia
Reżyser - Tim Burton
Scenarzysta - Warren Skaaren 

W rolach głównych:
Adam Maitland - Alec Baldwin
Barbara Maitland - Geena Davis
Lydia Deetz - Winona Ryder
Beetlejuice - Michael Keaton
Charles Deitz -  Jeffrey Jones
Delia Deitz - Catherine O'Hara

Miałam okazję obejrzeć ten film po raz pierwszy we wtorek ubiegłego tygodnia. Zapewniam, że nie dobierałam repertuaru na wieczór pod względem zbliżającego się dnia Wszystkich Świętych. Choć muszę przyznać, że film traktujący o życiu pośmiertnym z pewnością bardziej udzielił się w tym okresie..

OPIS:

W krótkim czasie od zamieszkania w wymarzonym domu, młode i bardzo przykładne małżeństwo ulega śmiertelnemu wypadkowi. Jak się okazuje nowa, pośmiertna rzeczywistość jest dość skomplikowana i zdecydowanie odmienna od wcześniejszych wyobrażeń, takich jakie towarzyszą człowiekowi za życia. Adam i Barbara stają się więźniami swojego domu, nie mogą go opuścić ponieważ po przekroczeniu drzwi wyjściowych, ich ogródek zamienia się w niebezpieczną pustynię, zamieszkiwaną przez ogromnego węża. Ponadto nie jest im dane długo nacieszyć się spokojem przytulnego gniazdka, bowiem pojawią się jego nowi, żyjący lokatorzy. Świeżo przybyła rodzina dla Adama i Barbary jest nie do zaakceptowania, przewracają dom do góry nogami, są głośni oraz robią wokół siebie dużo zamieszania, dlatego też para nieżyjących małżonków postanawia ukrywać się na strychu, aż do momentu rozwiązania problematycznej sytuacji. Próba wystraszenia rodziny jest zawodna i na tyle żałosna, że przynosi odmienne skutki. Gdy długi poradnik dla duchów jest niezrozumiały, a pomoc urzędnicza nieboszczyków zawodzi, ostatnią deską ratunkową w przegonieniu intruzów zdaje się być Beetlejuice. Wraz z pojawieniem się tego cynicznego jegomościa zaczyna się prawdziwa impreza, której skutki nie do końca były do przewidzenia.

RECENZJA:

Film rozpoczyna się banalną historią, która wzbudziła we mnie pewne wątpliwości czy faktycznie jest to pozycja, którą chciałam obejrzeć tego wieczoru. Na szczęście ku mojemu zdumieniu obrała ona interesujący kierunek i miałam styczność z zaskakującymi wątkami. Naiwna para duchów o usposobieniu na wskroś życzliwym do otoczenia zdaje się być nieprawdopodobna, ich nieporadność w życiu pośmiertnym oraz nieudolne próby wyrzucenia nowych mieszkańców po prostu mnie rozbawiły. Sytuacja w poczekalni w ichnim urzędzie jest nie tylko klimatyczna, ale również uważam ją za świetną parodię tego, co się dzieje niejednokrotnie w różnych instytucjach. Człowiek po prostu czeka całą wieczność aż zostanie łaskawie obsłużony a w efekcie końcowym i tak nie udaje mu się niczego załatwić ani dowiedzieć. Czarny humor i groteska zdecydowanie trafiły w mój gust. Efekty specjalne są słabe, jednak to nie jest film, którego zadaniem powinno być przyciąganie widzów efekciarstwem. Według mnie są one pewnego rodzaju kiczem, który jednak tworzy z resztą pewną, spójną całość. Zwracam uwagę, że film jest z 1988 roku.

Muzyka nie zwróciła mojej szczególnej uwagi. Pokusiłabym się chyba o inne zakończenie tego filmu. Nie było ono rozwiązaniem oczywistym, ale spodziewałam się czegoś bardziej zaskakującego. Gra aktorów także mnie nie porwała. Jest na poziomie dobrym z wyjątkiem Michaela Keatona, który wybitnie zagrał swoją rolę.

Film uważam za ciekawy i przyjemny. Podsumowałabym go w następujący sposób:

OCENA KOŃCOWA:

Wady:
średnia gra aktorska
zakończenie pozostawia niedosyt

Zalety:
dużo wątków humorystycznych
trafne i aktualne parodie
ciekawe wątki

Ocena:
7/10

piątek, 2 listopada 2012

Wampiry kontratakują, czyli jak zostać prezydentem

Abraham Lincoln - Łowca Wampirów
Gatunek: Fantasy/Horror/Akcja
Reżyser: Timur Bekmambetow
Scenariusz: Seth Grahame-Smith
Producent: Tim Burton
Muzyka: Henry Jackman

W rolach głównych:
Abraham Lincoln - Benjamin Walker
Henry Sturges - Dominic Edward Cooper
Will Johnson - Anthony Mackie
Mary Todd Lincoln - Mary Elizabeth Winstead
Adam - Rufus Sewell


Film miał swoja premierę w wakacje, lecz dopiero teraz znalazłem nieco czasu, by spokojnie siąść do niego (jak powszechnie wiadomo okolice dnia Wszystkich Świętych bardzo sprzyjają przemyśleniom na temat wampirów). Po całodziennych podchodach związanych z ceremonią tegoż dnia, dopiero wieczorem miałem chwilę na film, wygodnie rozpostarty na kanapie zamierzałem oddać się niezbyt wyrafinowanej rozrywce kina spod znaku siekiery i wadliwego zgryzu.

OPIS:

Mamy do czynienia z "odczytaną na nowo" historią Abrahama Lincolna, XVI prezydenta USA. Dowiadujemy się, że poczciwy Abe nie był takim zwykłym człowiekiem, jak mogło by się nam wydawać. Od najmłodszych lat Abraham ma do czynienia z niewolnictwem; jego najbliższy przyjaciel - czarnoskóry chłopiec imieniem Will (Anthony Mackie) zostaje brutalnie pobity przez pracodawce jego rodziców. Młody Lincoln staje w obronie swego druha, jednak ten szlachetny gest pozostawi w jego życiorysie niezatarte piętno... Okazuje się, że prześladowca Willa jest wampirem, który w akcie zemsty na rodzinie Abrahama zabija matkę przyszłego prezydenta - jest to pierwszy moment, gdy Abe widzi wampira na własne oczy. Świadom sprowadzenia na swą rodzinę strasznego fatum postanawia (kiedy już nieco podrósł) unicestwić potwora, który zabił jego matkę. Nieudana próba unicestwienia wampira kończy się totalną klapą, a Lincoln przeżywa tylko dlatego, że jego próbie przygląda się (a w odpowiednim momencie angażuje) Henry Sturges. Tajemniczy nieznajomy, który podejmuje się szkolenia Abrahama na prawdziwego łowcę wampirów - w tym momencie zaczyna się prawdziwa przygoda.

RECENZJA:

Spodziewałem się filmu zbliżonego do "Van Helsinga" (2004) Stephena Sommers'a, lecz niestety zawiodłem się. Akcja prowadzona przez Bekmambetowa ma przykre dłużyzny, brak scen humorystycznych. Mocno naszpikowany scenami walki w swej stylistyce przywodzi na myśl Kill Bill'a w myśl zasady "ręka, noga, mózg na ścianie - oko na widelcu" - mamy do czynienia z dużą ilością scen dekapitacji, rozpruwania bebechów i ogólnego ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Owszem, jest to ciekawy element, ale tylko do połowy filmu, później kolejna jeszcze bardziej wymyślna scena mordowania wampira nie wywoła większego zainteresowania. Efekty specjalne są przyzwoite, lecz nieco siermiężne, jedno mordobicie przenosi nas na moment do spokojniejszej sceny, po której czeka nas kolejne z jeszcze większą ilością krwi i przemocy. Widząc nazwisko  Henry'ego Jackmana jako twórcy muzyki spodziewałem się czegoś przynajmniej dobrego (po rewelacyjnym soundtracku do "Kota w Butach"), niestety po obejrzeniu filmu ze zdumieniem odkryłem, że nie mogę powiedzieć nic o ścieżce dźwiękowej filmu Bekmambetowa. Niby była, ale nic po sobie nie pozostawiła.

Połączenie historii prezydenta USA z nieco już zgranym motywem łowcy nieumarłych krwiopijców jest zbudowane w sposób zgrabny i nienachalny. Opowieść jest spójna i potrafi zaskoczyć sporą inwencją w łączeniu faktów (bardzo dobrze wkomponowana bitwa pod Gettysburgiem) i niewielkimi przekłamaniami na temat realiów epoki.

Gra aktorska jest zadowalająca, choć nikt nie prezentuje tutaj czegoś, co by zapadło w pamięci w sposób szczególny. Mam wrażenie, że aktorzy mogli przyłożyć się nieco lepiej i nadać swoim postaciom większego realizmu. Główna postać gra na przez Benjamin Walker'a w etapie młodości Lincolna była dla mnie dość irytująca, choć nie wiem na ile wynika to z konstrukcji scenariusza (młody Abe, to łamaga i pechowiec). Jeśli zaś mowa o scenariuszu to ma on swoje wady - zupełne pominięcie wątku ojca, przyszła żona Lincolna porzuca swego narzeczonego w sposób zupełnie bezrefleksyjny, zaś klan wampirów trzęsący całą Konfederacją walczy ze swym głównym przeciwnikiem w bardzo nieporadny sposób.

Film ogląda się przyjemnie, ale pozostawia niedosyt - opowieść mogła zostać poprowadzona w sposób bardziej zwięzły, zaś sceny walki nieco mnie wyeksponowane. Przejdźmy do podsumowania...

OCENA KOŃCOWA:

 Wady:
  • przeciętna (niczym się nie wyróżniająca) gra aktorska
  • nadmiar scen akcji
  • brak wątków humorystycznych
  • płaskie postaci 
  • "bezbarwna" muzyka
Zalety:
  • świeże podejście do motywu "łowcy wampirów"
  • zręczne wkomponowanie opowieści w życiorys Lincolna
  • interesujące zakończenie
  • niezobowiązujące kino rozrywkowe - "guma do żucia dla mózgu"
Ocena:

4/10